Jest pewien charyzmatyczny astrolog, którego słucham regularnie. Podczas ostatniego nowiu w pannie, opowiadał on o potrzebie zadbania o siebie we wrześniu 2022 (jest to sezon Panny, która nawołuje do porządków w świecie zewnętrznym i wewnętrznym). Mówił, że jest to idealny czas na terapie, masaże czy couching – na to, by oddać się prowadzeniu na ścieżce samouzdrawiania.
Był tam pewien zabawny i mądry moment na którym się zatrzymałam. Powiedział: „Gdy boli Cię ręka, to na pewno nie po to, byś nią wymachiwała” i zaczął pokazywać ruch ręki wymachującej lassem kogoś kto jedzie dumnie na koniu. W moim rozumieniu miał na myśli to, że czas bycia w chorobie, rozpadzie, ciemności, żałobie, słabości czy bólu nie jest czasem bycia „na koniu” na którym podbijasz świat. To czas na bycie w tej słabości, w tym bólu, w tej chorobie. Bez uciekania i starania się bycia silną, wiedzącą, zdrową, spójną, pełną energii etc.
Niby oczywiste. Ale wcale nie dla mnie i jak się okazuje dla kobiet, które spotykam też nie. A dla Ciebie?
Może wiesz, że wg Totalnej Biologii (Recall Healing) choroba jest manifestacją ROZWIĄZANIA konfliktu. Idąc za tym założeniem nie ma więc potrzeby robić nic, poza jej przyjęciem. Konflikt (trauma z dzieciństwa, trudna sytuacja w pracy w której nie postąpiłaś zgodnie ze sobą itp.) jest już rozwiązany. Ciało (wy)puszcza… poprzez objawy chorobowe.
Jednak jest w nas taka część, która wciąż trzyma.
Mowa tu o umyśle. Lub jakiejś części umysłu. Nazwijmy go „Pan Opór” 🙂
Po pierwsze Pan opór nie chce choroby. On się jej boi, tej fizycznej i psychicznej choroby chce uniknać.
Po drugie gdy już jesteśmy chore to Pan Opór chce z tej choroby jak najszybciej wyjść (swoją drogą,zastanów się chwilę.. czy opuszczanie ciała w chorobie jest dobrym pomysłem…? Moim zdaniem nie.).
Po trzecie, i o tym mówiłam z kobietami na ostatnich sesjach online, jest coś czego boimy się bardziej niż samej choroby, bólu, cierpienia czy rozpadu.
Ale o tym za chwilę.
Najpierw chcę wyjaśnić czym jest dla mnie „choroba”.
Choroba to stan braku równowagi.
Czegoś jest za dużo. Czegoś za mało.
W naszej kulturze jest za mało miejsca na śmierć, depresję, brak produktywności, rozpad a nawet paradoksalnie – trud, bo mimo, że tak wiele ludzi go doświadcza, mało kto ma na niego zgodę. A już na pewno w świecie „duchowym”. Ja w każdym razie myślałam, że jak wypiję mnóstwo Ayahuaski to moje życie będzie lekkie, zdrowe i nigdy nie będę musiała „pracować” jak inni. Oczywiście bardzo się myślałam a teraz zbieram tego żniwo.
Trud życia czyli uznanie, że życie wymaga od nas wiele. Uznanie, że życie jest (też) surowe w swej naturze. To uznanie mojego ciała jest części dzikiej Natury w której panują bardzo jasne i klarowne prawa, (takie jak w dżungli). I te prawa dotyczą mnie, nawet jeśli mieszkam w mieście.
Zabrzmi to srogo, ale uważam, że żyjemy w kulturze w której panuje kolektywna psychoza. Owładnięci jesteśmy są presją. Naturalnie (np. w dżungli) presja ta powinna znajdować się w naszych brzuchach (w splocie słonecznym) pchając nas do życia – dając nam siłę i witalność. Jednak my – ludzie „cywilizowani” – odczuwamy tą presję w naszych głowach. Umysł tworzy presję. (To tylko tak dygresyjnie, O presji i jej zdrowej i niezdrowej formie napiszę w kolejnym razem.)
Czego zatem się boimy pod spodem? Jaki lęk chowa się pod lękiem przed „ciemnym czasem” ciała czy duszy?
Pewnie mnóstwa rzeczy (wiele kobiet na Instagramie pisało o lęku przed oceną, przed samotnością, przed śmiercią. I to na pewno też. Ale ja dziś chcę się z Toba podzielić tym, co wyszło na sesjach. To oczywiście nie musi być dla Ciebie prawda. (Daj znać jak to czujesz.)
Tym czego się boimy jest to, co się stanie po wyjściu z ciemności.
Coś, co tą ciemność zrównoważy. Byśmy wyszły z „choroby”. Odzyskały równowagę.
Czego zatem się boimy?
– spotkania ze światłem.
Nowego początku.
Innej Mnie – tej, której nie znam.
Tej bardziej połączonej ze sobą i życiem.
Tej uznającej więcej surowości prawdy swojego serca.
Tej odważniej stawiająca się w swojej prawdzie w życiu codziennym.
Tej mniej bezkompromisowej wobec swojej Duszy.
Ciekawe co? Marzymy o byciu bardziej spójną ale gdy życie przynosi nam chorobę czy żałobę jako krok ku spójności, to nie za bardzo chcemy tam iść…
Choroby (depresja, rak etc.), rozpad firmy czy związku są moim zdaniem inicjacjami, prowadzą nas przez krainy częściowego lub całkowitego rozpadu tożsamości, śmierci części naszych osobowości i/lub lekcje głębokiej pokory. Wszystko po to, byśmy mogły powstać z ciemności ku nowego.
„INICJACJA jest obrzędem przejścia. Mogą towarzyszyć jej ceremonie i rytuały, jak czyni się to w plemionach wielu lasów i pustyni. Ale może także zostać zupełnie nie dostrzeżona.
Niewidzialna, nieuhonorowana a nawet NIE CHCIANA i odrzucana.” – napisałam dwa lata temu w jednym z postów.
Temat ponownie do mnie wrócił.
Na ostatnich sesjach spotykałam kobiety, które unikały tematu cierpienia, sabotażując swoją własną ewolucję. Ja też to robię (nie bez przyczyny takie tematy pojawiają się na sesjach które prowadzę – dzieje się tak na zasadzie rezonansu). Odkryłyśmy, że dajemy za dużo uwagi samemu lękowi przed ciemnością i za mało uwagi temu PO CO owa ciemność nas do siebie zaprasza.
Piszę do Ciebie List pisany z Pasji do Życia, bo dotyka mnie osobiście ten temat. Może Ciebie także?
Chcę uczyć się ufać dniom (czasem nawet miesiącom… ) ciemności i być w nich całą sobą – w pełni by i w pełni się z nich odradzać.
Odkrywam w sobie i przeglądam się w moich klientkach, że lęk za lękami jest lękiem przed światłem, które mamy w sobie.
Lękiem o to, że nie dam rady, że nie jestem dość silna, dość dobra by żyć tak jak marzyłam latami.
Kobiety dzielą się ze mną, że w obliczu wizji manifestacji swojego potencjału boją się, że nie są dość wytrwałe czy zdyscyplinowane by stanąć pełniej w sobie, by pokazać się światu na swoim koniu – w podboju, w nowej okazałości. Odrodzone, pełne dedykacji swojemu sercu, swojej duszy.
Boimy się także utraty tego, co znane.
Boimy się puścić stare ja i zaufać, że nowe Ja będzie bardziej nasze.
Boimy się tego, czego nie znamy.
To naturalne.
Ale warto pamiętać, że to Umysł (lub Pan Opór:)) się boi produkując myślami emocje. Ciało się nie lęka. Ciało ufa. Intuicja (dusza, wyższe ja) się nie lęka. Ona podąża za ciałem.
Ktoś kiedyś powiedział: „To czego na prawdę się boimy to to, że jest coś więcej niż mniej”.
W kulturze w której żyjemy nie ma zbyt dużo przestrzeni na inicjacje lub nie ma jej wcale.
Jednocześnie psychika każdej kobiety ich potrzebuje.
Natura żąda inicjacji. A nasze ciała, będące Jej częścią, zabierają nas w podróże w podziemia, jak Persefonę, byśmy mogły nawiązać głębszy kontakt ze sobą – stać się dojrzalsze i pełniejsze siebie.
Byśmy mogły ucieleśniać swój potencjał, to „więcej” (nie mniej) prawdy, które mamy w sercach.
Uczę się ufać temu, o czym dziś do Ciebie piszę.
Dziękuję Ci kobieto za wspólne odkrywanie na tej Planecie.
Dziękuję ci za nasze dni ciemności i światła.
Jeśli masz ochotę się ze mną podzielić sobą w tym kontekście, napisz do mnie: kontakt@aleksandrakapella.pl.
PS. Ponownie sięgam do baśni o skradzionej skórze foki ( w moim wydaniu „Odzyskaj Skórę Duszy”). Tam znalazłam prawdę o czasie ciemności. Jeśli lubisz mieć punkt odniesienia w postaci baśni, przypowieści czy mitu ta historia może być dla Ciebie dużym wsparciem.
Poniżej zamieszczam kilka opcji poszerzenia powyższego tematu, gdybyś chciała zanurkować głębiej w rozważania nad ciemnością, która jest inicjacją.
- darmowe wideo o Inicjacji: https://www.youtube.com/watch?v=xe1HpJOrc5c
- program Odzyskaj Skórę Swojej Duszy dostępny na platformie online: https://aleksandrakapella.pl/produkt/odzyskaj-skore-swojej-duszy-od-poczucia-ubostwa-duchowego-do-kontaktu-z-dusza/
- program Odzyskaj Skórę Swojej Duszy – nagrania MP3 do pobrania: https://aleksandrakapella.pl/produkt/odzyskaj-skore-swojej-duszy-nagrania-mp3/